Weekend miało być treningowo - domowy, a nieoczekiwanie zrobił się bardzo wyjazdowo i różnorodnie.
Sobota: rano - 36 km rower (wynik całego dnia) + godzina TBC + godzina zajęć ze sztangą, szybki prysznic małe pakowanie i wyjazd na naszą działkę, ale ty razem pociągiem z rowerami i różnymi atrakcjami. Po drodze Starówka i okolice - przystanek na rynku, tłumy turystów z całego świata (podsłuchane pytanie z ogródka restauracji "Czy ta kiełbasa jest NAPEWNO bezglutenowa!?" bezcenne, bo ja takie zadaje i był czas, kiedy nie uważane było za dziwactwo, teraz to norma
, mój pierwszy w życiu gryczany naleśnik w bardzo dziwnej knajpce na Pradze. I 20 km od pociągu przez lasy, bardzo pachnące i świeże po ostatnich deszczach. I jeszcze na koniec ognisko
Niedziela: 75 km rower, po lasach, nad Bugiem (zawsze zapominam, że jeżdżenie obok wału powodziowego, jakkolwiek atrakcyjnie wygląda na mapie jest po prostu nudne) i niestety dwie godziny w pociągu na koniec - ale bardzo efektywnie wykorzystane na naukę angielskiego
, bo testy semestralne tuż tuż.